Nie potrzebuję do szczęścia rywalizacji o sławę z piłkarzami

Nie potrzebuję do szczęścia rywalizacji o sławę z piłkarzami

11 października 2018 Wyłączono przez redakcja

Bez doświadczeń sprzed czterech lat nie byłbym tu, gdzie jestem teraz. Nie byłbym takim człowiekiem, jakim jestem dzisiaj – mówi w wywiadzie dla WP SportoweFakty Bartosz Kurek, siatkarski mistrz świata i MVP turnieju. WP Sportowe fakty: „Nie oceniajcie kogoś, jeśli nie przeszliście nawet pięciu metrów w jego butach”. To pana słowa po zakończeniu mistrzostw świata. Duży ma pan rozmiar buta? Bartosz Kurek, siatkarz reprezentacji Polski: – Wystarczająco duży, by tych najgłośniejszych w nim zmieścić. W ostatnich latach oceniało mnie wiele osób, również radykalnie. Nikomu oczywiście nie zabraniam posiadać własnego zdania i publicznie go wyrażać. Sam jednak funkcjonuję według innych zasad. Nie krytykuję, nie oceniam.

Newspix / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Bartosz Kurek

Czuł się pan niesprawiedliwie traktowany?
Publikacje w gazetach, internecie albo po prostu zostawiane tam komentarze niespecjalnie mnie zajmują. Ale to prawda, z każdym mniej udanym występem dochodziły do mnie głosy, że takie niesprawiedliwe oceny się pojawiały. Jeśli ktoś do swojej wypowiedzi da twarz, ma jaja, by robić to pod nazwiskiem, a dodatkowo używa rzeczowych argumentów, które mogę rozważyć i ewentualnie przyjąć, bardzo chętnie wsłuchuję się w krytykę. Takich osób jest niewiele. Dlatego szczerze mówiąc, bardzo niedużo z tych krytycznych ocen mnie dotyka.

Znów zrobiło się o panu głośno, jak siedem – osiem lat temu. Czuje pan ten ciężar? Coś się zmieniło od tamtego czasu?

Tegoroczny sukces smakuje inaczej, niż mistrzostwo Europy z 2009 roku. Szczerze mówiąc nie do końca zdawałem sobie wówczas sprawę, do czego udało nam się dojść. Co udało się osiągnąć. I przede wszystkim, jak długo można później czekać na kolejny sukces. W reprezentacji gram od 11 lat. Mogliście mnie oglądać w różnych momentach kariery i, po prostu, mojego życia. W seniorskiej kadrze zaczynałem jako dzieciak, później stałem się zawodnikiem doświadczonym. Teraz, biorąc pod uwagę liczbę występów i wiek, jestem już weteranem. Dlatego pewne rzeczy układam sobie w głowie inaczej.
 
Czyli jak? Tytuł nie wywraca życia do góry nogami? Nie ma darmowych pomidorów na bazarze i przejazdów taksówkami?

Nawet tego nie oczekuję. Myślałem, że na ten sukces zareaguję mocniej. Jesteśmy mistrzami świata, rozegraliśmy super turniej, kibice nas doceniają, ale najbardziej gęba cieszy mi się na to, jak wspaniałą ekipę udało nam się stworzyć. Pewnie dopiero za kilka tygodni dotrze do mnie, co udało nam się osiągnąć. Że byłem częścią czegoś naprawdę wielkiego dla polskiego sportu.

 

Bardzo szybki debiut w seniorskiej siatkówce, mistrzostwa, osiągnięcia, popularność… Patrząc na pana karierę z dystansu i ścieżkę, którą pan przeszedł – nie ma pan wrażenia, że wtedy nie był pan na to wszystko gotowy?

Byłem przygotowany, bo sam sobie to wszystko wywalczyłem. Doszedłem do tego pracą. Nikt za mnie nie przychodził na halę i na siłownię, nie podnosił ciężarów. To, że teraz moje ciało wygląda tak, a nie inaczej, że mam konkretne problemy, to też efekt bardzo szybkiego wskoczenia na najwyższe obroty i na najwyższy poziom eksploatacji. Gdybyśmy popatrzyli na czas spędzony na treningach, trzeba by było powiedzieć, że kosztowało mnie to bardzo dużo, by znaleźć się w miejscu, w którym się znajduję. Ale z drugiej strony naprawdę to lubię. Lubię spędzać czas w hali, na siłowni, walczyć ze słabościami. To jest naprawdę ciężka robota, bo zdarzają się momenty, że trudno jest się ruszyć, wszystko cię boli. Ale dla mnie jest to mega satysfakcjonujące. Kilka sukcesów przydarzyło się na początku kariery, kilka później, teraz doszło mistrzostwo świata, ale na każdy z nich sobie zapracowałem. Nikt za darmo mi niczego nie dał.
 
Pana kariera to też bardzo ostre zakręty. Jak ten, gdy miał pan wyjechać do ligi japońskiej, ale ostatecznie do tego nie doszło. Wystosował pan oświadczenie, w którym pojawiły się zdania o wypaleniu, przemęczeniu, braku chęci grania w siatkówkę.

Wszystko, co miałem do przekazania w tym temacie, zostało zawarte w wydanym wówczas oświadczeniu. Niektóre rzeczy wolę zostawić dla siebie. Kto ma bądź miał wtedy ze mną kontakt, doskonale wie, co wtedy przechodziłem. Doskonale mnie rozumie. Wydaje mi się, że nie wszyscy byli w stanie to zrozumieć. Nie ma co tego na nowo roztrząsać.

Jak wielkie znaczenie dla dalszego przebiegu pana kariery miał brak powołania na mistrzostwa świata w 2014 roku? Czego to wtedy pana nauczyło?

 Oczywiście, gdy zdałem sobie sprawę, że nie będzie mnie w kadrze na mistrzostwa świata w 2014 roku, miałem różne przemyślenia i uczucia. Bez doświadczeń sprzed czterech lat nie byłbym jednak tu, gdzie jestem teraz. Nie byłbym takim człowiekiem, jakim jestem dzisiaj. Potrafię spojrzeć na to wszystko z dystansem i widzę, ile motywacji do pracy dała mi tamta sytuacja.

W 2005 roku warszawska Politechnika gra w lidze z Nysą. Na trybunach – Raul Lozano, ówczesny selekcjoner. W pewnym momencie na boisko wchodzi młody chłopak. „A teraz proszę popatrzeć, w jednej drużynie grają ojciec i syn” – szepnął Argentyńczykowi na ucho jego asystent. Lozano nie mógł w to uwierzyć. Tym chłopakiem był pan, przygodę z poważną siatkówką zaczynał pan pod okiem taty.

Dla wszystkich, którzy patrzyli z boku na zespół z Nysy i fakt, że gram tam u boku ojca, była to najdziwniejsza sytuacja z możliwych. Jedna ligowa ekipa, a tam zupełnie różne pokolenia. A dla mnie było to najbardziej naturalne, co mi się przydarzyło w siatkarskim życiu. Miałem to przecież na co dzień i od zawsze. Zaczęło się od tego, że jako czterolatek chodziłem z tatą na halę, uczył mnie odbijać. I tak odbijałem – rok, dwa, trzy, cztery… Później klepałem piłką o ścianę, umiałem coraz więcej. W Nysie przeszedłem najbardziej naturalną drogę, jaką mogłem przejść. Z chłopaka, który klepie o ścianę zmieniłem się w chłopaka, który w ligowych meczach atakuje u boku taty.

Surowy był?

Nie, to bardzo inteligentny człowiek, wiedział jak mnie poprowadzić. Surowy ojciec w takim momencie mógłby tylko zaszkodzić. Dziś na przykład tata wciąż interesuje się siatkówką, ale nie analizujemy dokładnie moich występów, nie rozkładamy ich na czynniki pierwsze. Zdaje sobie sprawę, że od czasów, gdy występował w lidze i reprezentacji Polski, siatkówka bardzo mocno się zmieniła. W pewnych aspektach może mi pomóc dzięki swojemu doświadczeniu, ale niektórych mechanizmów już nie rozumie, przybliżam mu je, tłumaczę. W swojej mądrości na szczęście wie, że może wszystkiego nie wiedzieć, nie poucza mnie na siłę.

Jest pan z rocznika 88, chłonął pan siatkówkę w czasach Dawida Murka, Sebastiana Świderskiego, Piotra Gruszki, Ligi Światowej w Spodku, bitew z Rosją.

Ale moim idolem od zawsze był i na zawsze jest tata. W Nysie przeszedłem drogę od zera do zawodnika pierwszej, seniorskiej drużyny. Byłem dzieciakiem zza ławki, mopersem wycierającym parkiet, podawaczem piłek. Wejdźcie sobie na Youtube, wyszukajcie stare mecze ligowe klubu z Nysy. Bez problemu można mnie tam wyłapać, jak stoję za bandą z mopem i patrzę na grę ojca. Musimy też zdawać sobie sprawę, że w tamtych czasach nie było w telewizji transmisji z ligowych meczów. Pokazywano tylko starcia kadry. Na żywo i osobiście widziałem więc 100 meczów mojego taty i jeden mecz reprezentacji. Idol mógł więc być tylko jeden.
 
Można powiedzieć, że całą młodość spędził pan w kinie.

Prawda, i to w bardzo dobrym! Warto wyjaśnić: stara hala w Nysie to był teatr, później zamieniono go właśnie w kino. A drużyna siatkarska rozgrywała tam swoje mecze. Muszę przyznać, że zawsze grali tam dobre spektakle, nie nudziłem się.

Pana pierwszy trener powiedział, że gdyby wybrał pan koszykówkę, dziś byłby pan na poziomie Marcina Gortata.
Nie znam się na tyle na koszykówce, by móc to jednoznacznie ocenić. Koszykówką interesuję się bardzo, szczególnie tą zza Oceanu, w której realizuje się Marcin. Poziom jest tam tak wyśrubowany, że szczerze mówiąc nie wiem, czy bym się tam dostał.

Jadąc na ten wywiad chcieliśmy znaleźć odpowiedź przede wszystkim na jedno pytanie: co się stało i jak to się stało, że z zawodnika, w którego większość przestała wierzyć, stał się pan gościem, który doprowadził kadrę do złota mistrzostw świata. Pomoże nam pan?

Bardzo nie lubię takiej optyki. Nie godzę się z gadaniem, że kadrę do czegoś doprowadziłem.

Przecież pana kumple z drużyny mówili tak po turnieju.

To kurtuazja. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z jednego: zapracowaliśmy na ten sukces wszyscy. Każdy dołożył cegiełkę. A jeśli chodzi o mnie – to się nie wydarzyło na mistrzostwach. Powiem więcej, ta przemiana nie nastąpiła nawet z momentem przyjścia do reprezentacji trenera Heynena. Oczywiście, trener pomógł mi niesamowicie, ale jeśli ktokolwiek zada osobom z mojego otoczenia pytanie, jak Kurek pracował w ostatnich latach, odpowiedzą: zmieniło się niewiele. Jako zawodnika można mnie oceniać różnie. Może do mnie przyjść każdy trener, dyrektor sportowy albo prezes i powiedzieć: jesteś słaby. Albo: jesteś dobry. Natomiast chcę, by zawsze każdy mógł powiedzieć: Kurek pracuje jak profesjonalista. I wiem, że tak jest. Możecie pójść do każdego trenera, z którym współpracowałem, albo prezesa. Wszyscy powiedzą wam to samo.

W takim razie: jaką rolę odegrał w tym wszystkim trener Heynen?
Zadzwonił do mnie po tym, jak został ogłoszony selekcjonerem. Rozmawialiśmy o pomyśle na reprezentacje, zapytał co chcę robić w wakacje i czy mam już jakoś zorganizowany czas. Powiedział też ważną rzecz: nadrzędnym celem w reprezentacji miało być to, żebyśmy za rok z niecierpliwością czekali na przyjazd na zgrupowanie. I rzeczywiście, w momencie, gdy rozstawaliśmy się przy autobusie w Warszawie, każdy z nas to powiedział. „Kur**, ale szkoda, że to się już kończy”. Jeśli zdrowie dopisze i każdy będzie ciężko trenował, spotkamy się w podobnym składzie za rok. Natomiast teraz, w tej ekipie, moglibyśmy trwać długie miesiące. Trener Heynen osiągnął swój cel. Czuliśmy się w tej grupie fantastycznie, zawodnicy między sobą, ze sztabem. A w przyszłym roku będzie nam znacznie łatwiej, bo okres aklimatyzacji mamy już za sobą.

Na WP Sportowe Fakty ciąg dalszy wywiadu – o specyficznej więzi łączącej najbardziej doświadczonych zawodników siatkarskiej kadry, co Bartosz Kurek sądzi o powołaniu do reprezentacji Wilfredo Leona oraz porównywaniu siatkarzy do piłkarzy.

Echo Chorzowa, informacje, wiadomosci, aktualnosci
pinterest